Wspomnienia kulinarne z korporacji reklamowej

Jak wygląda praca w międzynarodowej agencji reklamowej – od strony kulinarnej.

Takiej wykwintności w prasie kulinarnej nie znajdziecie!

wspomnienia-z-korporacji-kulin_FRAGM

Przygotowania:

Zatrudnić się w agencji reklamowej.
Po kilku latach awansować.
Wziąć kredyt na mieszkanie. Nie móc zrezygnować z pracy ani widzieć w niej niezgodności z „jakimiś tam” kodeksami pracy i cywilnymi czy „jakąś tam” konstytucją.
Spędzać 12 godzin dziennie w biurze w pocie czoła spychając pracę, odpowiedzialność i decyzje na innych.
Stresować się, że nie ma się klientowi nic mądrego do powiedzenia na temat tego, co robią za ciebie inni, choć tylko ty kontaktujesz się w tej sprawie z klientem.
Dostawać różne prezenty i zaproszenia od zadowolonych klientów. Również na święta.
Obnosić się z wyższością i dumą.
Robić dużo zakupów, kupować różne „drobiazgi” także swym dzieciom, by nie wiedziały, że są zaniedbane.
Każdą narzekającą osobę w duchu wyśmiać i oświadczać, że samemu ma się gorzej (ta odpowiedzialność! Tyle pracy, tyle stresu, tyle wydatków domowych!)
Znajdować ukojenie w papierosach, alkoholu, kawie i pozostałych uzupełniaczach tak zdrowego stylu życia opartego przecież na diecie wegetariańskiej i ćwiczeniu jogi. Zwłaszcza w te 5 dni tygodnia w których nie ma jogi.
No i przede wszystkim swój status i dumę okazywać w pożywieniu, na które nie stać większości „masy robotniczej”. Restauranty, a jak nie restauranty (bo przecież nie ma czasu, „klient goni”, trzeba wymyślić co odpisać na maila, żeby dalej myślał, że jesteśmy profesjonalną agencją), to chociaż la fafa-rafa ą-ę-jedzenie przygotowane w domu.

Dostojny akt wykonania:

Przeparadować z wyszukanym plastikowym pojemnikiem z jakąś potrawą o franko-włosko-hiszpańskiej nazwie.
Umieścić plastikowy pojemnik w urządzeniu emitującym mikrofale (element codziennej diety).
Wrócić za 5 minut (jedyne „za pięć minut” które trwa mniej niż 3 dni).

wspomnienia-kulinarne-z-korporacji Zdziwić się co to się stało.

Zapytać kogoś w pobliżu, czy wyrzucić czy zjeść.
Zapytać drugiej osoby.
Pójść do siebie i zapytać kogoś ze „swojego działu” – dla pewności.
Z dumą nie wrócić już do kuchni.
Nie poznać komentarzy osób napotykających pozostawiony w kuchni pojemnik (przed panią sprzątającą w niedziele nikt niczego podejrzanego z kuchni nie będzie ruszał).

Z pełną ignorancją nie dostrzec faktu jak artystyczny kształt przybrało naczynie. Jak plastikowość może być piękna, jak łatwo stworzyć nową jakość plastyczną i ideową.
Zamiast tego tkwić w swej agencji reklamowej nadal w tej sztywniejszej formie plastikowości – gdzie plastikowy pojemnik zawsze jest idealnie taki sam, jest pełen zdrowia i klasy.
Wierzyć samemu, w informacje, które przekazuje się klientowi do ogłaszania w telewizji i na etykietach (jakie to zdrowe, modne i wyjątkowe). Wierzyć, że to samemu się te informacje wymyśliło. Czuć się dumnie wyższym. Modlić się, by pensja 7-12 tysięcy już tylko rosła.

PS. Autora nie pokusiło o zakosztowanie walorów smakowych potrawy. Dzieł sztuki się nie uniszcza, a z zachwytem wgapia, wystawia w galeryjach lub kupuje na kominek.

By | 2017-03-21T23:07:18+00:00 2012-10-17 (środa) 0:07:19|obserwacje z życia|0 Comments

Leave A Comment